Jestem Kasia. Jestem fotografką.
I robię śluby.

Gdy tak się przedstawiam, często widzę to lekkie rozczarowanie w oczach.
Jakby ludzie spodziewali się usłyszeć: wojna, przyroda, ulica. Coś z World Press Photo w tle.

A tu? Torty. Bukiety. Lista ujęć od cioci.

Mogłabym tłumaczyć, że ślub to jeden z najtrudniejszych gatunków fotografii. Że to 8 godzin non stop, gdzie każda sekunda jest niepowtarzalna. Że to jednocześnie dokument i sztuka, reportaż i portrety, teatr i prawda.

Ale po co? Niektórzy i tak zobaczą tylko białą sukienkę.

Pamiętam dzień, gdy przestałam się tłumaczyć. Panna młoda – zamiast standardowego "dziękuję za piękne zdjęcia" – powiedziała coś dziwnego: "Nie zapomnę, jak złapałaś mnie za rękę i przypomniałaś, że to nasz dzień."

Przypomniałam? Przecież to oczywiste, że to ich dzień.

Chyba że nie jest.

Obserwuję śluby od kuchni.

Widzę, jak własny dzień staje się spektaklem dla innych, często prawie obcych ludzi. Jak "zawsze tak było" dusi "chcielibyśmy inaczej".

Jak panna młoda płacze, ale nie ze wzruszenia, tylko z wyczerpania odgrywaniem kolejnych ról: wnuczki dla babci, córki dla matki, przyjaciółki dla druhen, synowej dla teściowej, wymarzonej narzeczonej dla męża.

A dla siebie?
Dla siebie nie starczy już sił.

---

W moim rodzinnym domu, każdy skończył ekonomię. Ja też.
Pracowałam w korpo, miałam plan na bezpieczne życie.

Ale wybrałam niepewność.

Nie, to nieprawda. Niepewność wybrała mnie.

To ona każe mi zadawać niewygodne pytania: Czy na pewno chcecie ten taniec? Po co wam goście, których nie lubicie?
Czyj to w ogóle ślub?

Moja specjalność?

Fotografowanie momentów, gdy ludzie zapominają, że są fotografowani.

Gdy ojciec panny młodej wychodzi zapalić, choć lata temu rzucił palenie.

Gdy matka pana młodego poprawia makijaż po tym, jak syn powiedział "kocham" – ale nie jej.

Gdy panna młoda przytula matkę dłużej niż zazwyczaj, jakby przepraszała, że już dorosła.
Gdy pewna siebie twarz pana młodego na chwilę ujawnia zestresowanego chłopca.

Ktoś powie: to nieprofesjonalne. Ma rację. Profesjonalista wykonuje zlecenie. Realizuje listę. Dostarcza produkt.

Ja robię coś innego. Dokumentuję człowieczeństwo, które przypadkiem dzieje się na ślubach.

Łapię prawdę między pozami. Znajduję piękno w niedoskonałości – bo w doskonałości najczęściej widzę kłamstwo.


Nie nazywam się artystką. Artyści tworzą z niczego.

Ja tylko obserwuję i naciskam spust migawki, gdy życie samo układa się w kadr.

Może dlatego właśnie wybieram śluby.

Bo tu, między "jak wypada" a "jak jest", między ceremonią a szczerością, widać najwyraźniej tę kruchą granicę, gdzie kończy się granie, a zaczyna bycie.

---

Mieszkam w Krakowie. Z mężem, synem i psem w inwentarzu. Pracuję na całym świecie, ale zawsze wracam do mojej ekipy.
To oni przypominają mi, że życie to nie tylko kadry do złapania – to też śniadania we trójkę, spacery z psem i syn, który każdego wieczora pyta
"CZY ROBIŁAŚ DZISIAJ ZDJĘCIA?"

W wolnym czasie robie podwodne portrety, bo czasem trzeba zanurzyć się głębiej, żeby zobaczyć inaczej.

Niepewność to dobry początek.
Ale pewność, że mam gdzie wracać – to podstawa.



Nie nazywam się artystką. Artyści tworzą z niczego.

Ja tylko obserwuję i naciskam spust migawki, gdy życie samo układa się w kadr.

Może dlatego właśnie wybieram śluby.

Bo tu, między "jak wypada" a "jak jest", między ceremonią a szczerością, widać najwyraźniej tę kruchą granicę, gdzie kończy się granie, a zaczyna bycie.

---

Mieszkam w Krakowie. Z mężem, synem i psem w inwentarzu. Pracuję na całym świecie, ale zawsze wracam do mojej ekipy.
To oni przypominają mi, że życie to nie tylko kadry do złapania – to też śniadania we trójkę, spacery z psem i syn, który każdego wieczora pyta
"CZY ROBIŁAŚ DZISIAJ ZDJĘCIA?"

W wolnym czasie robię podwodne portrety, bo czasem trzeba zanurzyć się głębiej, żeby zobaczyć inaczej.

Niepewność to dobry początek.
Ale pewność, że mam gdzie wracać – to podstawa.